Woreczek prądu za 28 groszy
Każdy Sylwester powinien być inny. Kluczowe jest miejsce i sposób spędzania symbolicznego przejścia w Nowe Rozdanie.
W tym roku postanowiliśmy zapakować się do hybrydowego Priusa i poganiać sylwestrowe fajerwerki w Warszawie. Imprezy na pokładzie samochodu przejeżdżającego puste ulice stolicy, którego wnętrze rozświetlają tysiące świateł z nieba jeszcze nigdy nie robiliśmy.
To nie jest zwykły Prius
Prius, użyczony przez salonu Toyoty Mir-Wit w Olsztynie, nie był zwykłą hybrydą. To Plug-in, czyli w dużej części elektrowóz. Japończycy wyposażyli go w dodatkowe baterie, więc ładuje się go przez dwie godziny, by później przejechać 50 kilometrów z maksymalną prędkością 135 km/h.
Google zachęcało. Przeszukałem wyniki wyszukiwania stacji ładowania i stwierdziłem, że do granic stolicy nie będzie ani czasu na ładowanie, choć można tankować go ze zwykłego, domowego gniazdka, ani specjalnych punktów szybkiego ładowania. Skupiłem się na mapie takich spotów w Warszawie. Galeria Blue City, Centrum Nauki Kopernik, stacje BP, galeria Arkadia, Pałac Kultury i Nauki, dziesiątki stacji RWE porozrzucanych po mieście. Świetnie! Zresztą nie powinno mnie to nawet dziwić, bo przecież żyjemy w epoce elektryczności i energia jest dostępna wszędzie! Czy na pewno? Zacznijmy od początku.
Na zakupy? Tylko do Opinogóry Górnej!
– Kochanie, zajedziemy po drodze po buty dla mnie?
– OK, do Galerii Warmińskiej?
– Nie, do Opi…no…góry Górnej.
– A gdzie to?
– Po drodze do Warszawy.
Wszystkie buty i torebki są po drodze. Przywykłem już do tego. Tym razem musieliśmy zboczyć z trasy jedyne 70 kilometrów.
Spakowani, z pełnymi akumulatorami, ruszyliśmy w drogę. Najpierw napęd pracował w trybie hybrydowym, czyli współdziałały ze sobą silniki: spalinowy i elektryczny. Jechaliśmy wolno z powodu robót drogowych, często hamowaliśmy, więc systemy odzyskiwaliśmy energię i ładowaliśmy akumulatory. Napęd elektryczny zostawiliśmy na dwupasmówkę. Po zostawieniu drogowców za sobą, odpaliłem tempomat z radarem utrzymującym zadaną odległość, podkręciłem „Fuel” Metalliki w JBL-ach, włączyłem HUD (przezierny wyświetlacz na szybie) i rozkoszowałem się niespieszną jazdą pomieszaną z rozmową. Zadowolone z siebie, wyprzedzały nas BMW, Audi, Peugeoty i Matizy. Szło nam tak gładko, że nawet zjechanie w boczną drogę do Opinogóry Górnej stało się dla mnie miłą potrzebą.
Nuda, pomyślą niektórzy z Was. Dopóki nie spróbowałem, też tak sądziłem. Ściemniam? No to inaczej: pisze to do Was facet, który ma na przedramieniu wytatuowane słowo: „petrolhead”.
Grywalizacja, czyli za sterami gry
Grywalizacja, czyli połączenie gry z rywalizacją jest hitem naszych cyfrowych czasów. Grywalizację można spotkać prawie wszędzie, a zaczęło się od zbierania punktów, by później wymieniać je na rzeczy lub usługi. Czyli dawno temu. Komputeryzacja je spopularyzowała i rozciągnęła na wszystkie dziedziny życia od robienia zakupów, przez sport, rozrywkę, po kształtowanie pozycji firmy na rynku. Dzisiaj dzięki grywalizacji zachęca się ludzi do wyjścia z domu. Przykładem tu jest chociażby Ekologika, w którą możecie zagrać tutaj.
W Plug-ina również zaimplementowano grę. Grasz w nią ze sobą. To gra o 100 punktów, czyli najwyższy stopień uznania, sygnalizowany komunikatami w stylu: „Bardzo dobra jazda! Ale może być lepiej!”. Oczywiście chodzi o ekologiczny sposób poruszania się samochodem obserwującym ruszanie, jazdę i hamowanie i odpowiednio przeliczającym wszystkie zmienne na punkty. Najwyższy wynik, który udało mi się osiągnąć to 98 punktów. Dajcie znać, jeśli ktoś z Was dobije do 100.
Czy ta zabawa może być interesująca? Spróbujcie.
Dwa pasy. Mocy przybywaj!
Buty kupione, wracamy na drogę. Parę minut za Glinojeckiem 90-tka zamienia się w 120-tkę. Włączamy elektryczną moc i dociskamy pedał gaz… Nie, teraz staje się pedałem…woltowym? Jak go nazwać? Woltowyzwalacz?
Samochód ma trzy tryby pracy napędu i trzy opcje jazdy: chroniącą środowisko (ECO), mniej chroniącą środowisko (NORMAL) i rozbudzającą emocje (POWER). Wciskam przycisk emocji i dociskam woltowyzwalacz. Plug-in wyrywa do przodu. Pełna moc dostępna na każdym poziomie obrotów silnika. Mijam BMW, Audi zjeżdżają z lewego pasa. Przed nami wyrasta nagle błękitny, hybrydowy C-HR. Tuman wody zaciemnia nam szybę, ale wycieraczki reagują natychmiast samoczynnie. Japońska koleżanka nie zjeżdża. Dostrzega Priusa najwyraźniej chwilę później, po czym odbija w prawo i przepuszcza nas. Zrównujemy się. Za kierownicą siedzi kobieta. Odwraca się w naszym kierunku, obrzuca spojrzeniem Priusa i uśmiecha się do mojej partnerki. Odwdzięczamy się uśmiechem, wyprzedzamy ją i zjeżdżamy przed nią. Teraz ona wskakuje na lewy pas, by uśmiechnąć się do mnie. Robię to samo. Suniemy tak na zmianę jakby w tańcu przez kilka kilometrów czerpiąc radochę z jazdy. Wszystko w ciszy i spokoju, bez zbędnego machania lewarkiem i wycia silników. Wytatuowany petrolhead włącza „Oxygen” Jeana Michel Jarre’a, stając się elektroheadem, a jasnowłosa odjeżdża w tumanie wody. Jej krople teraz biorą się z ulicy, za kilka-kilkanaście lat wylecą z wodorowej Toyoty Mirai i jej podobnych.
Warszawa dla wampirów
Mijamy tablicę „Warszawa”. Żadne miasto w Polsce nie przeżuwa tyle prądu, ile stolica. Energia jest wszędzie. Myślę, że gdyby ktoś z łebskich Japończyków przeniósł technologię indukcyjnego ładowania komórek, która jest dostępna w Plug-inie na wyższy poziom, w Warszawie można by ładować w taki sam sposób samochody jeżdżąc tylko po jej ulicach. Albo weźmy warszawskie dyskoteki. Podjeżdżasz pod jedną z nich, stajesz dostatecznie blisko jej drzwi i zasysasz energię. Z pola magnetycznego, z DJ-a, z tańczących ludzi. Samochody-wampiry stają się rzeczywistością.
Może któregoś dnia. Póki co trzeba poszukać publicznego gniazda i nakarmić japoński wtyczkowóz.
W poszukiwaniu energopoju
Jedziemy do Blue City, po kilkukrotnym indagowaniu lokalsów, odnajdujemy stację tankowania na podziemnym parkingu. Jest! Cała zielona, z wolnym miejscem parkingowym! Podjeżdżamy bliżej. Naszym oczom ukazuje się powitalna, biała kartka z czarnym napisem:
No nic. Poszukamy kolejnego miejsca. Ruszamy w stronę Powiśla. W końcu była tam elektrownia, na pewno mają czynne rezerwuary. I są. Bardzo chętnie oblegane przez miłośników elektrycznych samochodów takich jak ładowana za pomocą hokus-pokus i abrakadrabra Mazda Premacy.
Pasujemy. Następnego dnia ruszamy do Centrum Nauki Kopernik. Mapy ładowarek obiecują, że tam na pewno są czynne i to aż dwie. Gdzie, jak gdzie, ale w takim miejscu powinno się udać. Szukamy pierwszej. Jest na parkingu przed budynkiem.
Najwyraźniej Białorusini opanowali sztukę elektrycznego tuningu X5-ki z początków produkcji.
Schodzę do podziemnego garażu. Tu także BMW przy energopoju. Tym razem przynajmniej prawdziwie elektryczne. Drugiego gniazdka brak. Znowu pudło.
A w kolejce czeka jeszcze biała siostra.
Zrezygnowani, postanawiamy spędzić milej czas na łyżwach i elektrycznych bumper cars na „Zimowym” Narodowym. Kupujemy bilety, wchodzimy na płytę. Lodowisko nie działa, elektryczne rolby zamiatają jego powierzchnię, stajemy w kolejce do bumper cars. Dwa z nich się ładują, jeden dokonał żywota, ostatni z czwórki jeździ, czyli, lekko licząc kolejka na godzinę stania. Czy potraficie wyobrazić sobie poziom naszej frustracji?
Wychodzimy stamtąd, oddychamy świeżym, zimowym powietrzem i czym prędzej jedziemy na kawę do centrum – ostatniej nadziei dla naszego wtyczkowozu. Podjeżdżamy pod Pałac Kultury i Nauki. Z daleka dostrzegamy przy energopoju przedstawiciela gatunku z przyszłości i na chwilę zamieramy w oczekiwaniu czy znajdzie się dla nas drugie gniazdko. Jest. Na dodatek z wydzielonymi i oznaczonymi kopertą miejscami dla elektrowozów. Tu nie zaparkuje Mazda Premacy ani BMW X5 z 2003 roku. Wyciągamy kabel, podłączamy go, Prius automatycznie go blokuje, żegnamy migające lampki ładowania i idziemy na kawę.
Kiedy wracamy po dwóch godzinach rozmowy, zakupów i picia kawy, samochód informuje nas radośnie, że również jest napojony i może spożytkować tę energię na bezszelestne przemieszczanie się po stolicy. Dobrze się składa, bo za 5 godzin rozpoczyna się sylwestrowy spektakl fajewerków.
Dla kogo jest Plug-in?
Zacznijmy od tego dla kogo NIE jest. Plug-in nie jest obecnie dla codziennych długodystansowców. Przedstawicielom handlowym się nie przyda. Hybrydowy napęd sprawdza się na nich świetnie, ale nie po to kupuje się w połowie elektryczny samochód, dopłacając do zwykłego Priusa 15 tysięcy, by z niego nie korzystać. Plug-in ma, o czym jeszcze nie wspomniałem, opcję ładowania dodatkowych akumulatorów silnikiem spalinowym podczas jazdy za cenę około 10-20 % zwiększonego zużycia paliwa, ale nie przemawia do mnie ta opcja. Pewnie, gdybym to przeliczył, wyszłoby na to, że zaoszczędziłbym litr paliwa na 100 kilometrów, ale czy dla niespełna 5 złotych opłaca się wysilać dodatkowym obciążeniem silnik benzynowy?
Sytuacja może szybko jednak ulec zmianie, gdy elektrowozy będą ładować się w czasie przerwy na obiad i siku, a Orlen wprowadzi na swoich stacjach punkty ładowania samochodów elektrycznych, co już zapowiedział. Przeczytacie o tym tutaj: http://bit.ly/elektroorlen
Plug-in nie jest dla kochających ryk silników, mieszkanie gałką skrzyni biegów miłośników oldtimerów. Podróże w przyszłość znoszą oni wyjątkowo źle, a technologia, którą jest naszpikowany Prius może ich przytłoczyć.
Plug-in nie jest dla lubiących kolację przy świecach (zapłonowych). Śledząc 20-letnią historię toyotowych hybryd, kupując Priusa, wszystkie klucze powinno się wyczyścić i oddać bardziej potrzebującym.
Plug-in nie jest w końcu dla mieszkańców bloków, nie mających dostępu do własnego gniazdka w garażu.
I to wszystko. Reszta z nas, którzy najczęściej dojeżdżają do pracy i wracają do domu, mogąc podłączyć samochód na noc do garażowego gniazdka będą szczęśliwi z jego posiadania. Zasięg 50 kilometrów to średnio dwa dni dojazdów i powrotów z pracy bez ładowania. A samo napełnienie baterii kosztuje grosze.
Prius czy minus?
Nie ma idealnego samochodu. Plug-in ma swoje wady i zalety. Wszystko wyczytacie ze zdjęć.
A jeżeli chcecie sami przekonać się o tym, w jaki sposób elektryczny wtyczkowóz z zagorzałego petrolheada na długie 4 dni uczynił elektroheada, przyjdźcie do salonu Mir-Witu i przetestujcie go. Jestem pewien, że wielu z Was zechce zbudować dom z garażem tylko po to, by jeździć Plug-inem.
Tekst i zdjęcia: Paweł Staszak