bZ4X to nie samochód. To maszyna do teleportacji.
Szefowie Toyoty długo bronili się przed wejściem na całość w segment samochodów elektrycznych. I wciąż to robią. Rękami, nogami i strunami głosowymi dają jasno do zrozumienia, że silniki na prąd pochodzący z baterii nie są żadną przyszłością motoryzacji. Że ta jest gdzie indziej – w wodorze. I konsekwentnie robią swoje, rozwijając technologię taniego pozyskiwania, przekształcania go w energię i zasilania nią silników elektrycznych. Jednocześnie nie zamykają się w samotni na szczycie Japońskich Alp, wsadzając sobie do uszu watę i utrzymując kontakt z ludźmi przy pomocy zapisanych zwojów pergaminu. Nie. Szefowie Toyoty najwyraźniej słuchają potrzeb klientów. A klienci chcą na tę chwilę i spalinówek, i hybryd, i plug-inów, i elektryków. Więc je od Toyoty dostają. Do wyboru – do koloru. I za to ich lubią, czego dowodzą statystyki, chociażby w Polsce, gdzie w tym roku sprzedaż wszystkich modeli firmy przewyższyła drugą na liście Skodę o 100%. Czy różnorodność oferty jest przepisem na sukces? Najwyraźniej. Wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze lepiej, bo bZ4X, pierwszy elektryk Toyoty dopiero wjechał do oferty. No właśnie, co to właściwie za samochód, którego nazwę nawet trudno pisze się na klawiaturze?
Pierwsze wrażenia. Nadwozie i stylistyka.
Odbieram ją z parkingu Mir-Witu późnym popołudniem. Jest zatankowana, a raczej naładowana na 80 procent, umyta i odkurzona. Robię kilka ujęć i obchodzę ją dookoła.
Na pozór, to po prostu spory crossover, plasujący się rozmiarami pomiędzy RAV4 a Highlander. Widać to na pierwszy rzut oka. Spoglądam do katalogu i upewniam się. Tak, bZ4X jest dłuższa od RAV4 o 9 centymetrów od RAV4, ale o 3,5 centymetra od niej niższa. Wszystko za sprawą nisko umieszczonych akumulatorów, które ograniczają jednocześnie również pojemność bagażnika. W RAV4 dostaniesz 68 litrów przestrzeni więcej. Za to kabina pasażerska elektrycznej Toyoty jest rozmiarów luksusowego hotelowego holu, o czym później.
W białym, a raczej w perłowym, mieniącym się kolorowymi drobinami kolorze wygląda, jak dla mnie, najlepiej. W kontraście z czarnymi elementami zderzaków, relingów i felg jej sylwetka jest wyrazista, bo odważnie narysowana. Zaryzykuję stwierdzenie, że w tym lakierze będziecie ją widywali najczęściej.
Moją uwagę przyciągają od razu wąskie, ledowe reflektory i tylne światła bezceremonialnie zachodzące na tyle błotniki, które łączy przy pomocy listwy świetlnej biegnącej wzdłuż klapy bagażnika. To najbardziej awangardowe elementy karoserii, nadające jej oryginalnego wyrazu. Od razu wiem, na jakiej marki samochód patrzę. Nie sposób jej pomylić z Teslą, Hyundaiem czy Kią.
Jedynym samochodem, do której mogę ją porównać, patrząc na nią z boku jest Lexus UX. Tak, Toyota od dawna przestała być seksowna jak mikrofalówka. Jest na co popatrzeć, czego dowodem jest to, że pod każdym kątem wygląda po prostu dobrze. I zwraca uwagę na ulicy. Przechodnie odwracają głowy, a ci odważniejsi i bardziej ciekawi podchodzą, by zagadnąć o nią i zajrzeć przede wszystkim do wnętrza, czy pod maskę. A mi od razu przypominają się czasy giełdy samochodowej przy Sielskiej w czasach jej świetności.
Wnętrze, czyli podróż do przyszłości.
Definitywnie to nie jest to, do czego przyzwyczaiła nas Toyota przez ostatnie dekady. bZ4X to nie powrót do przeszłości, to nie autorefleksyjna wycieczka pełna sentymentów i nawiązań do tego, co było. To zupełnie nowy koncept. Narysowany, obgadany z księgowymi i posłany na taśmę produkcyjną. Za oddaloną o jakiś rok świetlny od szyby kierownicą siedzi się dosłownie jak w kabinie co najmniej odrzutowca. A kiedy patrzę na głęboko umieszczony zestaw wskaźników, mam wrażenie, że kiedy wcisnę przycisk uruchamiania procedury startowej ujrzę przed sobą i po bokach rozmywające się w linie gwiazdy, jak w Star Treku. Serio, jeszcze nie ruszyłem, a czuję, że to nie jest Toyota. Co więcej, gdybym miał wersję z wolantem zamiast koła kierownicy (co będzie możliwe), nie zdołałbym szybko przekonać umysłu, że siedzę w samochodzie. Kiedy puszczam pierwsze zdjęcie zza kierownicy jako relację na Facebooku, mój kumpel ze Stanów pyta: „Co to? Samolot?”. Powiesz, że przesadzamy? Śmiało, umów się na jazdę próbną i zapytaj o zdanie własne zmysły.
Po kilku chwilach odnajduję ścieżkę śladów, wskazujących, że to Toyota. Ekran z nowym systemem nawigacji znam z AYGO X. To samo z nagłośnieniem JBL i kształtem głośników, znanym z innych modeli. Reszta jest kompletnie z innego serialu. Tego, od którego elektryk czerpie nazwę – „beyond Zero”. Bo spójrz tylko na:
- konsolę środkową z panelem klimatyzacji i zamykaną ładowarką indukcyjną:
- naszpikowaną funkcjami kierownicę (asystent pasa ruchu i aktywny tempomat – w standardzie!) wraz z panelem wskaźników:
- nowy wzór kratek wentylacji:
- przyjemny w dotyku materiał z odzysku pokrywający część deski rozdzielczej i fotele:
- dizajnerskie smaczki na podszybiu:
- a przede wszystkim na zawieszoną w powietrzu konsolę z wielką przestrzenią do zagospodarowania:
W nocy wszystko wygląda tak:
Tak samo, jak z przodu, tak i z tyłu miejsca jest aż nadto. Mam 180 centymetrów wzrostu i na tylnej kanapie czuję się jak w pustym, bezprzedziałowym wagonie pociągu. To samo uczucie pewnie mają też astronauci kiedy wychodzą na kosmiczny spacer. Przed kolanami mam 25 centymetrów do przedniego fotela, nad głową – 10 do dachu.
Obszaru do zagospodarowania ciałem, a nawet trojgiem dorosłych ciał jest tyle, że zastanawiam się, dlaczego nie przesunęli standardowo kanapy do przodu, aby bagażnik, który ma 452 litry, mógł powiększyć się do co najmniej 500. Cóż, torbę podróżną, która nie zmieści się w nim, będzie można położyć pod środkowym panelem lub pod nogami. Miejsca jest tam, jak pisałem, wbród.
Jak ona jeździ?
Ona nie jeździ. Ona się teleportuje. Pisze to człowiek, który od 19 lat jeździ tylko sportowymi samochodami. Jej stały napęd na 4 koła, dwa silniki (po jednym na każdą oś), 218 koni mechanicznych i 338 niutonometrów katapultuje bZ4X do 100 km/h w 6,9 sekundy. Niektórzy z Was powiedzą, że to żaden wynik, bo przyspieszali szybciej sportowymi samochodami. Właśnie. Po pierwsze: sportowymi, nie SUV-em o wadze 2 ton i mocy 218 koni. Po drugie: moc rozwijana przez silnik elektryczny jest zupełnie innym odczuciem, niż ta pochodząca z tłoków spalinówki. Tu króluje gładkość, płynność, lekkość i kluczowa dla odczuć ciiiiiisza. Identyczne odczucia miałem tylko siedząc w szybowcu katapultowanym przez wyciągarkę, a Han Solo miał je wchodząc w nadświetlną Sokołem Millennium.
Jak długo tak można z powtarzalnym, raz za razem, wynikiem? Do końca mocy w bateriach. A tej bZ4X ma sporo, bo aż 71,4kWh. W idealnych warunkach powinna wystarczyć na około 450 kilometrów, ale że nikt nie jeździ idealnie, ani w idealnych, testowych warunkach, juice’u styknie wiosną, obstawiam, na jakieś 390 kilometrów, latem na 400, a zimą, kiedy jeździłem, na 310. Ogrzewanie wnętrza, podgrzewanie foteli i kierownicy nie jest za darmo. Tak, jak chłodzenie baterii w upalne dni. Sytuację poprawia w Toyocie standardowo montowana pompa ciepła, oszczędzająca energię. A kiedy weźmiesz dach solarny, dołoży wam jakieś 1500-1800 kilometrów dodatkowego zasięgu rocznie za free.
Wróćmy do napędu na obie osie. No cóż, jest nieziemski. Dostaniesz go w opcji i warto! Pierwszego dnia, na suchych ulicach nie odczuwałem jego znaczenia. Sprawniej przyspiesza, o dziesiątki sekundy, ale jednak nic poza tym. A wtedy…spadł śnieg.
Na podjazdach zrobiło się lodowisko. Samochody na Nagórkach, z założonymi zimowkami, nie potrafiły pokonać wzgórza od strony Sikorskiego i Barcza, ślizgając się od połowy, trąbiąc na siebie i zatrzymując oparte o krawężniki. Tak, zima zaskoczyła ponownie drogowców, ale nie bZ4X. Z łatwością minąłem 3 zatrzymane wozy, stanąłem na szczycie, wysiadłem z Toyoty, zapytałem czy kierowca z Passata ma linkę (miał) i włączywszy uprzednio opcję XMODE, wciągnąłem go jadąc do tyłu! Przypominam, że bZ4X waży prawie 2 tony! Pozostałej dwójki nie zdążyłem, pomimo frajdy i chęci, bo piaskarka, wjeżdżając od szczytu tyłem, zasypała jezdnię piachem i solą. Jeśli więc jeszcze zastanawiasz się, czy dopłacić za napęd 4X4 XMODE, podpowiem: przyda się, jeśli jeździsz w terenie lub w trakcie głębokiego, zimowego snu drogowców.
Ile kosztuje statek kosmiczny?
Mniej niż Sokół Millennium albo Orion od NASA. Wersja, którą testowałem, Premiere Edition jest za 298 900 złotych. Podstawową, Comfort, z napędem na jedną oś dostaniesz za 236 900. To za gotówkę, ale Toyota ma lepszą opcję na zakup bZ4X. Po pierwsze dopłatę z programu „Mój elektryk” nawet do 27 000 zł, a po drugie, ważniejsze – leasing konsumencki KINTO ONE. Masz wtedy gwarancję stałej raty na poziomie od 2338 – 3009 brutto miesięcznie, nie martwisz się o wysokie koszty serwisu, decydujesz o długości trwania umowy i dostajesz nowy samochód nawet co dwa lata. Kalkulacje, pełen cennik i specyfikację znajdziesz tutaj: https://pdf.sites.toyota.pl/spec_toyota_bz4x.pdf
A tu jej dedykowaną stronę: https://www.toyota-olsztyn.pl/new-cars/bz4x/
Słowo podsumowania?
Precyzyjnie to dwa słowa: jest essa! Czyli super!
Przyjdź do Mir-Witu i przekonaj się na własne oczy, uszy i pozostałe części ciała.
Tekst i zdjęcia: Paweł Staszak, planf.pl